Select Page

Armenia. Karawany śmierci

Książka „Armenia. Karawany śmierci” napisana przez Andrzeja Brzezickiego i Małgorzatę Nocuń… Przeczytałem byście WY nie musieli. Takie pozycje są groźne dla szarych komórek.

z” 

Powinno mnie coś tknąć na samym początku. Książka jest o Armenii a nie o ludobójstwie (w każdym bądź razie nie tylko o nim) więc skąd taka okładka? To najlepsze zdjęcie opisujące Armenię i ludzi tam żyjących?? Szaro-bury postsowiecki syf?

Po przeczytaniu książki miałem nieodparte wrażenie, że została napisana na zlecenie Ministerstwa Spraw Zagranicznych… Azerbejdżanu…

Brak logiki, jednostronność czy po prostu głupotę autorów przedstawię na przykładach:

cytaty:

Sąsiedzi, najbliżsi przyjaciele wzięli tatę w obronę. Nie chcieliśmy się rozstawać. Wyjazd do Azerbejdżanu oznaczał niebezpieczeństwo, w głowach jak echo tętniło nam: „Sumgait”. Z kolei w Armenii ludność azerską traktowano źle i zmuszano do opuszczenia tej ziemi.

Znaczy Azerowie mordowali Ormian (Sumait) a w odpowiedzi wredni Ormianie źle traktowali Azerów! To się w głowie (autorów) nie mieści… Czytajmy dalej…

W Szuszi ciężko jest zapuścić korzenie. Nie ma miejscowych rodów i wielopokoleniowych rodzin. Ludzi wyganiały pożoga, pogromy, wojny. W 1905 roku spalono dwa ormiańskie kwartały, czterysta domów obróciło się w proch. W marcu 1920 roku było podobnie. Podczas pogromu zamordowano ponad dziesięć tysięcy Ormian, kilka tysięcy poddano islamizacji, reszta uciekła. To wtedy miasto straciło swoje ormiańskie oblicze. W czasach radzieckich wielu mieszkańców przyjechało tu z nakazu władz – pracowali w miejscowych szkołach albo w słynnym w całym ZSRR sanatorium. W 1988 roku przegnano resztki Ormian, ale cztery lata później uciekli z niego także Azerowie. Miasto zaczęli zasiedlać Ormianie. Po wojnie o Górski Karabach schronienia szukali tu uchodźcy, którzy przynieśli ze sobą pamięć o prześladowaniach, jakich doznali od Azerów. I nienawiść.

Ciężko zamieszkać w mieście gdzie nie ma „miejscowych rodów”??? Może dlatego że zostali wymordowani przez Turków??? Jedyne wnioski wnioski to pretensje do Ormian… Morowali ich i prześladowali przez dziesiątki lat a Ci niewdzięcznicy pamiętają o tym, a niektórzy nawet nienawidzą!!

Przed wojną karabaską Azerowie stanowili bowiem większość mieszkańców miasta. Ormianie twierdzą, że to efekt polityki prowadzonej w czasach Związku Radzieckiego przez władze azerbejdżańskiej republiki. To, czego nie dokonały tragedie 1905 roku i 1920, dopełniły czasy pokoju. Od lat pięćdziesiątych XX wieku władze wysyłały do miasta Azerów z różnych regionów Azerbejdżanu. Nawet domy dziecka służyły azerskiej ekspansji. W Szuszi było ich aż pięć, bo trafiały tu dzieci z całej republiki, by w przyszłości współtworzyć dominujący etnos.

„Ormianie twierdzą” – nie autorzy, nie fakty – tylko Ormianie…

Z Azerami się lubiliśmy, pomagaliśmy sobie i się kłóciliśmy. Kiedy chcieliśmy powiedzieć im coś przykrego, podkreślaliśmy ich narodowość, mówiliśmy: „ty Azerze”, a oni przeklinali nasz krzyż. Odczuwaliśmy, że miasto znajduje się we władzy Azerów: dostawali kierownicze stanowiska, w pracy cieszyli się przywilejami. Nawet podczas zawodów szkolnych nigdy nie pozwalano wygrać drużynie ormiańskiej.

Przewrażliwieni Ormianie…

Teraz będzie niezłe:

Dziś Ormianom nie zagraża już Bel, ale pieniądz i chciwość, każąca oligarchom burzyć stare domy i stawiać nowe, które jak by powiedział Freud, być może mają im coś kompensować…

What the fuck!!!???? Nie będę zgadywał co się działo w głowach autorów bo nie chcę tam wchodzić. Wojny, a zwłaszcza ta z 2020 roku podkreśla, że dziś jak i 100 lat temu Armenii zagraża ciągle ten sam wróg – niewidoczny dla autorów…

Teraz będzie żałość historyczna:

Mała czarna, słodka kawa zaparzona w miedzianym garnuszku zwanym dżezwa to jeden z symboli Armenii, choć Polacy na to naczynie mówią „turka” (swoją drogą ciekawe, że chociaż Ormianie żyli kiedyś w Polsce, wiele pojęć przejęliśmy od Turków, a nie od nich).

Rozumiem, że autorzy oczekują od czytelnika głośnego „ale głupi ci Ormianie!”

Teraz będzie o „targu” obsiądniętym przez sporą liczbę artystów i z uwagi na sprzedawane tam obrazy zwanym „Wernisażem” obok, którego znajduje się nasza ambasada.

Wernisaż nie ma w sobie uroku bazaru w Marrakeszu czy w Stambule. Bardziej przypomina giełdę staroci, ale przyjemnie jest się po nim włóczyć. Można oglądać kiczowate obrazy – jak wszędzie są na nich pędzące konie, nagie kobiety i zachody słońca. A także nieskończona liczba przedstawień Araratu z klasztorem Chor Wirap na jego tle, czasem zdarzają się płótna ambitne. Gdzie indziej biżuteria, pamiątki po ZSRR, szachy i nardy, w które namiętnie grają sprzedawcy.

Na miejscu sklepików z przyprawami i pięknymi tkaninami są stoiska z chińskimi klapkami i tandetną elektroniką. Stary orientalny Erywań to już wspomnienie, choć jeszcze Ryszard Kapuściński zaliczał Armenię do Azji – nie chodziło mu tylko o geografię, ale również przynależność kulturową. Nie ma też szczególnie czego żałować, Erywań nigdy nie był ładny, większość domów w mieście stanowiły posklecane z byle czego baraki.

Na szerokich arteriach miasta dominują szyldy i reklamy. Myjnie i warsztaty samochodowe, małe sklepiki, przed którymi na stołeczkach przesiadują sprzedawcy. Inni polewają wodą chodnik w nadziei, że to przyniesie chociaż trochę ulgi. Brak tylko meczetów, wielkich kopuł i górujących nad miastem minaretów.

Rzeczywiście – Wernisaż nie ma w sobie tego syfu z Marakeszu czy Stambułu… A Kapuściński… no cóż… sporo konfabulował (ciekawe czy kiedykolwiek był w Erywaniu)… Ach jakże autorom jest żal, że Erywań nie jest islamski lub chociaż azjatycki…

Dodatkowo jest całkiem ładnym miastem – główna jego część nie odbiega od europejskich metropolii. Można godzinami się włóczyć po mieście i ciągle ma się niedosyt…

Szerokie arterie prowadzą do okolicznych wsi. Cywilizacja miejska znika nagle. Widać chałupy wśród sadów morelowych. Wszędzie przy drogach burdele, kasyna, znów myjnie samochodowe i zagrody z baranami. Zwierzęta stłoczone za siatką patrzą na mknące pojazdy. Stoją na pełnym słońcu, bez wody. Wyglądają jak góra różnokolorowej, skołtunionej sierści: brązowej, rudej, białej, czarnej. W powietrzu zapach odchodów, wzbija się kurz. Nikt ich nie żałuje – baran jeszcze za życia jest kawałkiem mięsa. Nie czuje, nie widzi, nie słyszy. Barany milczą. Czekają na śmierć. Kilka kroków od zagrody mężczyzna zabija i oprawia zwierzęta. Barany wiedzą, że wkrótce pójdą pod nóż, są pogodzone z losem. Siatkę łatwo byłoby przeskoczyć. Tylko gdzie uciekać? Rzeźnik pochyla się nad ogrodzeniem i wyciąga zwierzę wskazane przez klienta. Brązowy baran szamoce się, mężczyzna sprawnie chwyta jego tylne nogi, na przednich zwierzę idzie na śmierć. Rzeźnik podrzyna mu gardło nożem – ostatnie beczenie, konwulsyjne ruchy. Woda ze szlaucha zmywa krew. Na ziemię pada barani trup. Mężczyzna ogoli go, zamiecie sierść i powiesi tuszę na haku. Białe tusze baranie wiszą schowane przed słońcem. Samochody zatrzymują się, a ludzie kupują mięso na szaszłyk.

??????? Burdele, kasyna, myjnie, barany… Azerbejdżan?

Jeszcze dalej od miasta znajdują się rezydencje bogaczy. Tych nie widzieliśmy – osłonięte są kilkumetrowymi płotami i murami. Wszędzie kamery, gdzieniegdzie ochroniarze. Parcele te bywają wielkości boiska piłkarskiego. Z daleka widać tylko zarysy willi: dużo marmuru, dużo złoceń, przedziwne kształty, garaże na kilka pojazdów. To już nie jest euroremont, to jest nowy wschodni blichtr i przepych.

Mieszkańcy tych domów żyją jak bohaterowie tasiemcowych seriali. Zwykli Ormianie nigdy nie będą mieszkać w takich warunkach.

A jednak pożałowali zwykłych Ormian ?  Może zbyt surowo oceniam autorów…

Dywany to jeden z symboli Orientu. Kryje się w nich cały świat. W dywanach zaklęci są rycerze, jeźdźcy, smoki, dzikie zwierzęta i stada owiec, drzewa i rośliny, rzeki i góry, miasta, krzyże i inne symbole, jak słońce, które utożsamiane jest z pozytywną energią.

Czy oni napisali, że krzyż daje pozytywną energię??? Czy może te pozostałe – inne symbole – w odróżnieniu od krzyża utożsamiane są z pozytywną energią???

Siedzą sobie Ormianie. Jeden z nich mówi „Zróbmy sobie dywan, ale taki z pozytywną energią…” Od czytania tej książki można dostać raka…

Dla Leonida, jak i dla wielu Ormian, sprawa pierwszeństwa nie jest tylko kwestią prestiżu. Dywany to jeden z fundamentalnych elementów kultury ormiańskiej, jak chrześcijaństwo, własny alfabet i góra Ararat. Ale tu chodzi też o coś więcej: o wielką politykę.

Dywany są jak chrześcijaństwo…

Szczerze mówiąc, nie wiem, czy oni zajmowali się dywanami. Zanim stworzyli imperium, byli koczownikami, nomadami, a to nie jest najlepszy tryb życia, by tworzyć dywany. Ormianie byli społeczeństwem osiadłym.

Choć przecież turkmeńskie plemiona koczownicze, jak Tekke, wiązały dywany. Ormianom najtrudniej pogodzić się z tym, że w światowej literaturze przedmiotu ormiański węzeł często bywa nazywany – o zgrozo! – tureckim.

Hi! Hi! Ale śmieszki zrobili Ormianom! Przy okazji trochę szpanu na temat koczowniczych Tekke, może lepiej było o nich napisać książkę?

Na obszarze dzisiejszego Iranu Ormianie byli obecni od V wieku. I choć Persowie stosowali inne węzły, to jednak na terenach, gdzie oba narody mieszkały wspólnie, wzory były zapożyczane. Na początku XVII wieku szach Abbas I Wielki przesiedlił trzysta tysięcy Ormian w rejon Hamadanu i Isfahanu, który uczynił stolicą państwa. Abbas był przyjaźnie nastawiony do innowierców, sprowadził ich, by rozwinąć kulturalnie Persję

Jaki dobry pan był z Persa. Nawet stolicę zrobił…

Autorzy się pomylili: dla lepszej czytelności książki powinno być napisane, że Ormianie zostali sprowadzeni by SIĘ kulturalnie rozwinąć…

Dywan o wymiarach nieco ponad metr kwadratowy na niecałe dwa metry kwadratowe kosztuje równowartość pięciu tysięcy złotych.

To babol drukarski czy prosto z głowy a’la Ryszard Petru?

Poniżej znowu o wyższości islamu w temacie dywanów:

Zakup dywanu w Armenii nie jest jednak tak przyjemny jak w krajach muzułmańskich. Tam odgrywany jest cały teatr: potencjalnego kupca częstuje się herbatą i traktuje niczym króla. Sprzedawcy zachwalają swoje towary i raczą gościa opowieściami. No i można się porządnie targować. Ormiańscy sprzedawcy nie poczęstują herbatą i praktycznie w ogóle nie chcą się targować – podają cenę i kupuj albo nie kupuj. Pięć, maksymalnie dziesięć procent zniżki to wszystko, co udaje się uzyskać.

No i w końcu rozmarzeni autorzy:

Jakże piękna musiała być twierdza w czasach perskich! Była jakby miastem w mieście: pałac, meczety, łaźnie, wielki harem.

Ciekawe to pani Niecuń się tak rozmarzyła, czy wspólnie o tych meczetach i haremach…

Zmieńmy trochę temat… Trochę, bo ciągle jesteśmy w odmętach psychozy Niecuńsko- Brzezickich.

Tytuł całego rozdziału, znaczy ważna rzecz!

Cała Armenia czaruje

Bez tych haremów i meczetów totalna degeneracja!

Jednym z najczęstszych zabiegów, jakie wykonuje Nana, jest zdejmowanie z ludzi klątwy. To w Armenii częsty problem – ludzie rzucają na innych klątwy głównie po to, by się na ich nieszczęściu wzbogacić.

To w końcu to zabobon czy żywa gotówka bo się zaplątałem?

Ormianie, nawet ci uważający się za chrześcijan, nie widzą nic złego w tym, że w ciężkich chwilach wspomagają chrześcijaństwo elementami innych tradycji. W końcu na ziemiach Armenii mieszały się wpływy wierzeń pogańskich, hellenistycznych, chrześcijańskich, perskiego zoroastryzmu czy islamu. Dlatego na przykład, kiedy ktoś z bliskich choruje, nadal częstym zjawiskiem jest zabijanie na progu kościoła zwierzęcia w ofierze. Im kto bogatszy, tym większe zwierzę może poświęcić. Prosta wiejska rodzina, by uratować ciężko chorą dziewczynę, gotowa jest na przykład zabić koguta. To może pomóc w przypadku zwykłych chorób, ale w przypadku klątwy czy rzuconego uroku potrzebne są poważniejsze metody.

Piszą o Armenii, o Ormianach, o Apostolskim Kościele Ormiańskim (pewnie nawet nie wiedzą, że się tak nazywa), ale nic o tym nie wiedzą! W tym Kościele do dzisiaj jest zwyczaj składania ofiar ze zwierząt.

Tak, książka to stek bzdur i bredni. Wywiadów z wróżką i innych mądrości, które są tak głupie, że mózg się lasuje (zostawię to na koniec – ostrzegam będzie strasznie…)

Kontynuujmy:

Ona nie miała prawa głosu – musiała podporządkować się teściowej i mężowi, to pierwsze prawo patriarchalnej rodziny na Kaukazie. Szybko zaszła w ciążę. Kiedy urodziło się pierwsze dziecko (dzieci rodziła jedno po drugim), wstawała o świcie, żeby zająć się obejściem: wydoić krowy, nakarmić kury, posprzątać dom, ugotować obiad. Kładła się spać późnym wieczorem. W domu nie było gazu ani prądu. Pościel, ubrania, pieluszki latem i zimą prała w ogrodzie. Żeliwną balię napełniała wiadrami. Była samotna i zmęczona. Nauczyła się rozmawiać sama ze sobą, bo mąż i teściowa nie zamieniali z nią słowa. Pochylając się nad balią, mówiła do siebie, żeby nie zwariować i żeby tak dotkliwie nie odczuwać samotności. Czasem szczypała się w rękę: czy ja jeszcze coś czuję? Mąż pracował, ale wypłatę oddawał matce – to teściowa rozdzielała w domu pieniądze, ona nigdy nie miała swojej gotówki. W prace domowe mąż się nie angażował. Lubił się napić i po alkoholu czasem ją uderzył. W Armenii mówi się, że „kobieta powinna troszczyć się o dom i nie interesować się tym, co mężczyzna robi poza domem”, i jeszcze: „powinna witać męża w progu, wyciągnięta jak struna”. Nie zadawała więc pytań. Była posłuszna.

Musieli mieć mieszkanie większe niż 60m kwadratowych, bo pewnie by sobie aborcję zrobiła…

W Armenii panuje patriarchat, a role kobiety i mężczyzny są wyraźnie określone. W ormiańskich domach można przesiedzieć dziesiątki godzin i zawsze będzie tak samo. Czy to dom inteligencki, czy dom prostych ludzi, mężczyzna rozsiada się wygodnie za stołem, odpala papierosa, a kobieta mu usługuje. Podaje jedzenie, zbiera naczynia ze stołu, zmywa.

Kaukaski macho jest siłą i rozumem domu. Kiedy on mówi, kobieta milczy. To on podejmuje decyzje. To on wie lepiej. To on jest bardziej zmęczony. To on czeka na obiad, wyprane i wyprasowane koszule, seks. To on, kiedy chce z niej zakpić, posługuje się kaukaskim powiedzeniem: „Jesteś tylko tępą kobietą”. To on ma łatwiej już od chwili poczęcia – chłopiec w rodzinie to szczęście, chłopca się wyczekuje, dziewczynka to często przekleństwo, płody płci żeńskiej się usuwa.

Znowu autorom miesza się z Azerbejdżanem…

Ewelina jest młodą dziewczyną zaangażowaną w ruch feministyczny. Prowadzi badania na temat respektowania praw człowieka. Podróżuje po Armenii, docierając do wiosek, w których ludzie nie mają prądu ani bieżącej wody. Żyją tak, jakby świat zatrzymał się w miejscu – i nie chodzi tylko o wodę i prąd, ale też o obyczaje. Bo w Armenii obyczaj nocy poślubnej jest udziałem całej społeczności. Kobieta powinna udowodnić swoją czystość – rankiem przed domem musi pojawić się białe prześcieradło z plamą krwi. Brak prześcieradła to hańba dla rodziny.

– Głucha wioska. Zaczynam rozmowę z miejscowymi kobietami. Pytam, jak wygląda ich życie, jakie mają problemy, chcę, żeby się przede mną otworzyły. Wtem jedna z nich pokazuje mi broszurę na temat praw kobiet. Okazuje się, że przed moją wizytą w tej wiosce była przedstawicielka ruchu feministycznego. Kobieta wyznaje, że ta broszura zmieniła życie jej i jej przyjaciółek: dowiedziały się z niej, że tak samo jak mężczyźni kobiety mają swoje prawa. Są podmiotami, nie przedmiotami. Są kimś, nie czymś. W Armenii, szczególnie na prowincji, pokutuje przekonanie, że kobieta jest gorszym rodzajem człowieka. Od kobiety się wymaga. Ma dbać o dom, rodzić dzieci, spełniać oczekiwania mężczyzny. One nie wiedziały, że w ogóle mogą się odezwać, wyrazić swoje poglądy. Żyją tak jak ich babcie i matki – opowiada Ewelina.

Nie wiem czy śmiać się czy płakać… Okazuje się, że nawet tam na końcu świata jest podziemny ruch feministyczny i  broszury i nawet „gorszy sort”…

Na Kaukazie nikt nie zrozumie, że można nie chcieć potomstwa. Dzieci nadają życiu sens – kobieta musi zrealizować się jako matka, a mężczyzna jako ojciec.

Idealna rodzina to ta, w której rodzi się syn. Chłopca wyczekuje się szczególnie na prowincji. Kiedy można już za pomocą USG ustalić płeć, do ginekologa udaje się cała rodzina. W Armenii rodzina ma charakter klanowy. Nie mówi się „bliższa rodzina” i „dalsza rodzina”. Bliscy są wszyscy, bo łączą ich więzy krwi. Więc prababcie, pradziadkowie, babcie, dziadkowie, ciotki, kuzynki stoją pod gabinetem ginekologicznym. Jeśli kobieta wyjdzie i powie: „Dziewczynka”, ich miny staną się posępne. Jeśli to pierwsze dziecko, rodzina pocieszy się – „Kolejny będzie chłopiec”. Jeśli to druga dziewczynka – najprawdopodobniej nie przeżyje. Posłuszna kobieta wie, że mąż czekał na chłopca. Umawia się więc na zabieg i usuwa ciążę. Nieposłuszną mąż zaczyna zdradzać albo jej grozić. Mówi: „Chcę mieć syna”.

„Ich miny staną się posępne” ? poezja! Poezja i faszyzm!

Teraz trochę politycznej poprawności… z tłumaczeniem jak kogo nazywać

Mamikon jest gejem, ale zastrzega, że orientacja seksualna nie ma wpływu na jego działalność publiczną. Wychodzi na ulicę, żeby bronić mniejszości seksualnych, ale bierze także udział w mityngach organizowanych przez ekologów. Na Zachodzie powiedzielibyśmy o nim, że to działacz na rzecz praw obywatelskich, w Armenii to dziwak i zboczeniec. Na Zachodzie powiedzielibyśmy o nim, że to działacz na rzecz praw obywatelskich, w Armenii to dziwak i zboczeniec. Mamikon opowiada o stosunku Ormian do osób homoseksualnych. Przeciętny Ormianin (także osoba wykształcona z dużego miasta) rozumuje w następujący sposób: homoseksualista to pedofil. Albo: homoseksualista to transwestyta. Homoseksualista to osoba chora, zaburzona psychicznie. Homoseksualiści w obawie przed społecznym piętnem często żyją więc podwójnym życiem: żenią się, płodzą dzieci, ale na boku romansują z mężczyzną. Mamikon zna gejów, którzy wybierają taką formę kamuflażu – są niezrealizowani, nieszczęśliwi, przeklinają swoje rodziny.

Homoseksualista to działacz na rzecz praw obywatelskich. Proste!

Niestety w Armenii to dziwak i zboczeniec! ?

W Armenii nie może być mowy o równouprawnieniu, ponieważ mężczyzna, kaukaski macho, nie może być w ogóle porównywany do kobiety. Musi być silny. Kobieta to ładna ozdoba, matka, opiekunka ogniska domowego. Na Kaukazie mówi się, że kobieta powinna być jak dobrze wyprawiona skóra – na początku jest twarda, z czasem mięknie.

Miało być straszno a wyszło jak zwykle…

Na koniec 2 cytaty – rodzynki. Zostawiam bez komentarza – jeśli taki syf jest w Armenii, to po co było się męczyć nad książką? Chyba, że była pisana na zlecenie…

Przypał medyczny – przypomnę tytuł „Armenia. Karawany śmierci”

Ormianie już od lat cierpią na wiele schorzeń wynikających z niedożywienia – ludzie są słabsi, niscy. Tysiące rodzin myśli tylko o jednym: uciec z tego kraju

Przypał holokaustowy – przypomnę tytuł „Armenia. Karawany śmierci”:

Ormianie są przyzwyczajeni do różnego rodzaju migracji. Przed I wojną światową jako obywatele Imperium Osmańskiego uciekali przed represjami władz tureckich.

Różnego rodzaju migracje… hmmmm… na przykład takie gdzie miejscem docelowym jest pustynia? Represje jak rozumiem to inna nazwa na pogromy jak ten w Adanie w 1909 roku gdzie wymordowano kilkadziesiąt tysięcy Ormian… Rozumiem, że po I wojnie światowej żadnych „represji” o których warto wspomnieć nie było, jak na przykład „ostateczne rozwiązanie kwestii Ormiańskiej”, która miała na celu wymordowanie wszystkich Ormian a skończyła się 1,5 milionie osób…